2022/07/05

Jedzenie na Kubie, czyli gdzie zjeść w Trinidadzie

Jedzenie na Kubie to temat nośny jak latawiec na plaży, bo tym, jak jest niedobre, nudne, mdłe i w ogóle zapomnij możecie czytać w Internecie godzinami. Niewiele przeczytacie jednak o tym, że na Kubie zjeść można naprawdę dobrze – również w Trinidadzie.


Żeby było jasne: nie mam zamiaru odczarowywać tego, nad czym Kuba pracowała od długich lat. Tak, przeciętne kubańskie jedzenie, z którym mają (nie)przyjemność turyści, jest nudne i raczej słabej jakości – Kubańczycy mają ograniczony dostęp do składników (nawet nie tyle dobrej jakości, ile W OGÓLE), a większość funkcjonujących knajp „dla turystów” jest centralnie sterowana, więc o dobrym jedzenie nie ma mowy (mało składników, słaba jakość, odgrzewanie i przetwarzanie jedzenia w nieskończoność). Ale! W tym całym jedzeniowym impasie jest instytucja, która może uratować Wasze wakacje: PALADAR.

Paladar jest jedzeniowym odpowiednikiem casas particluares (kwater prywatnych), czyli przeciwwagą dla słabych, rządowych restauracji. Paladares to z reguły niewielkie, domowe restauracje, prowadzone przez rodzinę, często jako dodatek właśnie do wynajmowanych pokoi.  To wynalazek, który jest jedynym sposobem na prowadzenie na Kubie prywatnego biznesu restauracyjnego. To też w praktyce jedyny sposób, by popróbować dobrej, świeżej, kreatywnej kuchni kubańskiej. Paladares to często prężnie i profesjonalnie działające restauracje, więc nie spodziewajcie się (przynajmniej nie zawsze) małej przydomowej kuchni – po prostu Kubańczycy, zmuszeni przez rzeczywistość, sprawnie korzystają z funkcjonujących przepisów.



Podsumowując: jeśli chcecie na Kubie dobrze zjeść, szukajcie w pobliżu paladares. Mówię Wam najzupełniej szczerze – knajpy, które odwiedzałem, bez wstydu mogłyby funkcjonować w Nowy Jorku czy Londynie. Smacznie, świeżo i z pomysłem. Wspominam bardzo, bardzo miło! Między innymi te paladares z Trinidadu. 

La Redaccion

Jest jak redakcja gazety, w którejś ktoś postanowił karmić ludzi, a kelnerzy sprawiają wrażenie, jakby właśnie wstali od swoich redaktorskich biurek. Stoliki są luźno porozstawiane w bardzo wysokim wnętrzu (co jest typowe dla gorącego Trinidadu i miało sprawiać, że w domach nie robi się sauna), co sprawie całkiem ciekawe wrażenie: niby intymnie, bo daleko od innych, ale jakby na świeczniku, bo… daleko od innych. Menu: jak gazeta. Zamówienia: składa się na dołączonej kartce, zaznaczając na niej odpowiednie boksy. Jedzenie: PRZEDOBRE. Pieką świetny chleb, podają do niego przeciekawe pasty, mają fajne burgery i dobre curry (również wege), a system rozwalili obłędnym, maślanym ciastem z ananasem i waniliowym sosem. W porze mocno kolacyjne zalecana rezerwacja!




Restaurante Real Cafe

W pięknym, przestrzennym domu, który ma na dziedzińcu całkiem bajkowy ogród z kwiatami i wielkimi drzewami, na których wiszą lampki. Idźcie od razu tam – siedzenie pod rozgwieżdżonym, kubańskim niebem przy muzyce na żywo to czad opcja sama w sobie. Obsługa jest na bardzo, bardzo wysokim poziomie i świetnie mówi po angielsku, a jedzenie stawia kubańską poprzeczkę bardzo wysoko: próbowałem wieprzowiny i jagnięciny (obie super), wegańskiego burgera z selera z czipsami z batata (dużego, „wytrawnego” banana) oraz domowych ciast: brownie z lodami i tarty limonkowej. Wszystko naprawdę świetne!


Vista Gourmet

Do której poszedłem po homara (karaibski homar należy do typu homarów ciepłowodnych, czyli bez wielkich szczypców), a wyszedłem zakochany… w widokach. W homarze z resztą też, więc jeśli lubicie owoce morza albo nigdy nie próbowaliście mięsa homara, Kuba to jest TO miejsce. Ale do rzeczy: Vista Gourmet zajmuje dom na wzniesieniu i na dachu ma wielki taras, z którego rozpościera się rewelacyjny widok na Trinidad i okolicę – w porze lunchu usmażycie się na skwar, ale wieczorem - o i po zachodzie słońca – to chyba najlepsze miejsce w mieście na kolację (serwują oczywiście dużo więcej, niż tylko owoce morza). Dorzućcie do posiłku zimne mojito i macie doświadczenie z kategorii „zapamiętam do końca życia”. Serio.



La Botija

Polecona mi przez parę osób i przez internety – faktycznie niezła, ale raczej dla mięsożerców, którzy mogą tu popróbować całej gamy grillowanych mięs. Trochę nie moja bajka, bo za ciężko na żołądku, ale niesprawiedliwie byłoby o niej nie wspomnieć: obiektywnie było smacznie, plus wnętrze ma typowy charakter Ameryki Łacińskiej (ciężkie, drewniane stoły, długie ławy, biały tynk, duże drzwi, przez które widać brukowaną uliczkę i przejeżdżające od czasu do czasu konie), więc jako warto zajrzeć na któryś posiłek.


Cafe Don Pepe

Niekoniecznie na jedzenie (serwują typowo kubańskie, czyli mało wyszukane kanapki), ale koniecznie na kawę – jeszcze nigdy nie byłem w kawiarni, w której menu kawowe miałoby 3 strony! I o ile długie menu od sasa do lasa w restauracji budzi moje obawy (bo gdzieś trzeba trzymać te wszystkie udziwnione składniki i najpewniej je mrozić), o tyle kawowe jestem w stanie zaakceptować – macie tu od zatrzęsienia opcji z rumem (to w końcu Kuba!), na ciepło, na zimno, z lodami, z mlekiem, z czekoladą, co dusza zapragnie. Kawa z rumem na Kubie: OBOWIĄZKOWO!


// MAPA //


//Zdjęcia: okładka - Delaney Turner / Unsplash, La Botija - FB, Don Pepe - Global Coffee Counter
więcej o mnie