2016/09/12

Co robić w Peru, czyli szybka przygoda z pustynią w Huacachina

Nigdy nie widziałem zachodu słońca nad pustynią. Nigdy nie jeździłem po niej na snowboardowej desce, ani rozpędzonym samochodem-prawie-zabawką. Umówmy się: nigdy nie byłem na pustyni. Do póki nie dotarłem do Peru. 

Huacachina to niewielka oaza na skraju pustyni przy bez-przesady-większym miasteczku Ica, dość nieciekawym z resztą. To populary przystanek na tak zwanym szlaku gringo, którym zdecydowana większość obcokrajowców podróżuje po Peru i zwiedza je w określonej z reguły kolejności. Z tego powodu Huacachina jest często traktowana po macoszemu, czy wręcz darzona antypatią - patrząc na samą oazę, trudno w zasadzie temu się dziwić. Kiczowata, pełna średniawych raczej knajp, drogich sklepów i generalnie całego inwentarza wesoło-miasteczkowych elementów, z obłażącymi z farby rowerami wodnymi w kształcie łabędzi na czele. 


Co innego jednak piaskowe wydmy, które strzelają w niebo z niewielkiej Huacachiny: gładkie, i niemal falujące na tle bladobłękitnego nieba. Nie ma wątpliwości, że są ogromne, jednak dopiero ludzie na ich szczycie, drobne czarne punkciki, uzmysławiają ich faktyczną skalę. 







W Huacachina, a w zasadzie na otaczającej ją pustyni, robię to, co większość gringo - wskakuję do buggy, czyli niewielkiego pojazdu z otwartym nadwoziem (a w zasadzie klatki na grubych kołach) i przez dobrą godzinę pędzę z podekscytowaną grupą przez wydmy, solidnie kurząc, wchodząc ostro w zakręty, podskakując i opadając na piaskowych wzniesieniach. To prawe jak rollercoaster, tylko bez torów. Telepie nas i obija o siebie nawzajem, ale nikt nie narzeka - krzyczymy jak pensjonarki, śmiejemy się do rozpuku i generalnie zabawy mamy co nie miara. Fajna sprawa!







Gdy już kręci się nam w głowach, zatrzymujemy się na wysokiej wydmie, żeby… zjechać z niej na deskach. Chojraczę trochę, bo przecież jeżdżę na snowboardzie (a co tu może być innego), wskakuję na deskę, rozpędzam się i po kilku metrach zaliczam sromotną wywrotkę (zapraszam do video poniżej...), po której deski mi już wystarczy. Piach mam w oczach, uszach i zębach, nie mówiąc o kieszeniach, skarpetkach i innych czeluściach mojej garderoby. Ot, umknął mi mały szczegół: piach, w przeciwieństwie do śniegu, nie jest śliski. Także pamiętajcie, piach jest szorstki!  


W drodze powrotnej do oazy zatrzymujemy się na jednym z wzniesień obejrzeć wschód słońca: bajkowy i niesłychany, chyba nawet ładniejszy, niż te filipińskie. Zakurzeni i zapiaszczeni stoimy przy swoim śmiesznym pojeździe, obserwując niebo nad prawie czarną już pustynią: ciepłe kolory tęczy pojawiają się na nim, zmieniając się po chwili w soczysty róż, który powoli ciemnieje i znika, ustępując ugwieżdżonemu granatowi. Cudowny spektakl na zakończenie świetnej zabawy. Koniecznie wybierzcie się do Huacachiny! 




INFORMACJE PRAKTYCZNE
JAK JECHAĆ: Huacachina leży pod miastem Ica, które od Limy dzieli niespełna 300 kilometrów. Codziennie między nimi kursują liczne autobusy, ja wybrałem bardzo komfortowy Cruz del Sur, za który zapłaciłem w promocji tylko 19 soli (podróż trwała około 4.5 godziny).

GDZIE SPAĆ: Wybrałem bardzo przyjemny i niedrogi hostel Sol de Huacachina na obrzeżach miasta, skąd miałem bardzo blisko do oazy Huacachina - spacerem 15 minut. W cenie noclegu niezłe  - jak na peruwiańskie standardy - śniadanie.  

CO ROBIĆ: Wycieczkę na wydmy zarezerwowałem przez hostel, dzięki czemu oszczędziłem kilka złotych. W okolicach Ica warto też wybrać się do fabryk pisco, gdzie możecie go spróbować i poznać sposób jego produkcji. Polecam niewielką winiarnię El Catador - wstęp, przewodnik i degustacja darmowe.

>>> Zobacz też inne miejsca w Peru <<



więcej o mnie