W samym sercu Porto istnieje raj dla jedzeniowych hedonistów. Miejsce, w
którym można wybrać się w kulinarną podróż przez całą Portugalię, nie wstając
od stołu. Restauracja, w której karmią tak, że popadacie z zachwytu. Serio
serio.
........................................................................................
Treści, które dla Was tworzę są darmowe,
dlatego będzie mi bardzo miło, jeśli w zamian
za korzystanie z nich postawicie mi wirtualną kawę. Dzięki!
........................................................................................
Czternaście dań. CZTERNAŚCIE. Do tego sześć kieliszków portugalskiego wina -
dobranego skrupulatnie do serwowanych smaków oraz parę amuse-bouche - drobnych
przekąsek, a w zasadzie kęsów, które pojawiają się pomiędzy daniami.
Wyobraźcie sobie, jak bardzo świeciły się moje oczy, gdy o tym usłyszałem.
Jadąc do Porto, wiedziałem od razu – MUSZĘ ZJEŚĆ W LE MONUMENT.
Jednak liczba dań to nie główny powód mojej ekscytacji, bo menu degustacyjne,
o którym mowa – a które nazywa się Travellers’s Menu – to zdecydowanie więcej
niż po prostu posiłek: to wycieczka przez najsmaczniejsze zakątki Portugalii.
Idea jest równie prosta, co smaczna: szef kuchni Julien Montbabut przez prawie
dwa lata podróżował po Portugalii, szukając najciekawszych smaków i aromatów,
z których następnie stworzył niemal 3-godzinną ucztę-wycieczkę widelcem po
mapie. Travellers’s Menu to połączenie tego, co w Portugalii najlepsze, z
ziemi i z morza, podawanego do stołu w formie smacznej opowieści, której każdy
kolejny rozdział rozkłada na łopatki - uwierzcie mi, dawno nie przeżyłem tak
cudownej kolacji.
Cudowne jest z resztą samo miejsce, bo restauracja Le Monument to prawdziwa
perełka - geometryczna, art décowa piękność, kusząca oka różowym welurem oraz
błyskiem złoceń i polerowanego marmuru. To w zasadzie elegancki salon
jadalniany, który świetnie oddaje klimat niezwykłego, pięciogwiazdkowego
hotelu Le Monument Palace, w którym się mieści (o nim parę słów później). Do
tego wszystkiego dochodzi jeszcze podwójne wyróżnienie przez renomowany
przewodnik kulinarny Michelin Guide – za świetne jedzenie oraz wyjątkowy,
niespotykany komfort. Sam Julien Montbabut posiada na swoim koncie gwiazdkę
Michelin, więc sami rozumiecie – jest się czymś ekscytować!
Ale do rzeczy: JEDZENIE. To, co przeżyłem w Le Monument, było wyjątkowe i
zasługuje na każde, nawet te niemałe pieniądze – koszt to około 400 zł za
jedzenie oraz 275 zł za wine pairing. Zabawa zaczyna się już od progu
restauracji, w którym zostaniecie przywitani i odeskortowani do swojego
stolika – będzie tam czekał na Was elegancki przewodnik po nadchodzącej
kolacji (w formie małej, papierowej książeczki) oraz sommelier z kieliszkiem
aperitifu: cudnego Espumante, czyli musującego, portugalskiego wina,
produkowanego metodą szampańską (podobnie jak francuski Szampan albo
hiszpańska Cava). Gdy będziecie je powoli siorbać, na stole pojawi się starter
– tradycyjny portugalski chleb ziemniaczany z oregano i obłędna, szczypiąca w
język oliwa z oliwek z Vale Do Vasco – a tym samym rozpocznie się Wasza
podróż. Lecimy!
„Odkrywając produkty”
To urocze trio małych kęsów, które wprowadzają w mnogość portugalskich smaków
i aromatów: chrupiąca niby-sajgonka z wędzonym dorszem podana na kamieniu;
lewitujący nad łupinkami liść karczocha z kaparami i prażonymi orzechami,
słodki i niemal kremowy; malutka babeczka, z której po rozgryzieniu wypływa
niesamowite połączenie lekko wędzonego węgorza, słodkiej śmietanki i
chrupiących drobinek buraka. O mamo.
„Z morza”
A w zasadzie ocean pod postacią grillowanej ryby – mięsistej, ale delikatnej,
podanej z kwiatkami wyciętymi z buraka, olejem sezamowym i musem ze szczawiu,
przez co całe danie ma przyjemną, trawiastą kwaskowatość.
„Klasyka”
Ale tylko z nazwy, bo klasyczne jest tu tylko kremowe mięso kraba – cała
reszta to prawdziwy mindfuck, który romansuje z daleką Azją. Uwaga: pod krabem
- delikatny mus z awokado z francuską musztardą, na krabie – puszysta chmurka
z soku japońskiej cytryny yuzu, na niej jadalne kwiaty, młode listki kolendry
i cienki jak pergamin cukierek w formie płatka. Z cukierkami to z resztą nie
koniec, bo daniu towarzyszy obłędny Riesling, smakujący jak… cukierki. OMG!
„Lekcja surfingu”
Która dzieje się w talerzu… To jakiś obłęd, ale to danie smakuje jak wakacje
nad oceanem! W talerzu znajdziecie krewetkę i małżę oraz trzy rodzaje
organicznych glonów, które rozwijają się po wlaniu do talerza ciepłego bulionu
o smaku morza i słodkich pomidorów.
”Dolina Douro”
Jesienią smakuje pieczonymi kasztanami, więc to danie zaczyna się od puree z
kasztanów i karczochów. Na nim znajdziecie delikatne kawałki kaczej piersi,
liście mniszka i chrupiące kawałki jadalnych kasztanów, które z całością
tworzą słodką, maślano-śmietankową poezję – innego słowa na to nie mam. Ah,
dorzućcie do tego jeszcze kieliszek przełamującego to wszystko owocową
świeżością wina z centralnej Portugalii. Kropka.
„Gwóźdź programu”
Słusznie nazwany tak, a nie inaczej. Przy moim stoliku zjawia się kelner z
wielkim pudłem, w którym – na suchych pędach winorośli – podwędza się… homar.
Jego kawałek ląduje na moim talerzu w towarzystwie zielonego raviolo (również
z homarem), maślanego puree z rukwi oraz sosu z czerwonego wina z Douro.
Będziecie to danie kochać albo nienawidzić, bo to co się dzieje z nim na
języku, to czysta magia. Jest kremowo i słodko, za chwilę świeżo i kwaskowato,
aż wreszcie przyjemnie goryczkowato, gdy w ustach zostaje winny posmak. To
bardzo wybitne i niebywałe danie, zwłaszcza w towarzystwie delikatnie
waniliowego wina z dębowych beczek na północy Portugalii.
„Mój ulubiony targ rybny”
To powrót do oceanu – delikatnym, opieczonym kalmarem w towarzystwie słodko-kwaśnego puree z selera z atramentem kałamarnicy. Tylko albo aż, sam już nie wiem, tyle w tym smaków.„Z lądu”
To bardzo zaskakująca zupa grzybowa i nie przesadzę mówiąc, że nigdy nie
jadłem niczego równie grzybowego. Głęboki i wyrazisty smak leśnych grzybów
przyjemnie podbija pianka z ciemnego piwa i konfitowane żółtko. Piwno-grzybowa
słodycz przełamana przyjemną goryczą. Turbo mix.
„Tras-Os-Montes”
To region, którego posmakujecie bardzo delikatną jagnięciną z puree z
bakłażana i obłędnym sosem pieczeniowym z czerwonym winem – czerwone wino
będzie Wam z resztą towarzyszyć, bo w kieliszku znajdziecie teraz ostre,
pikantne wino z północnego krańca kraju.
„Lizbona”
A z niej pochodzi wyjątkowy, rzemieślniczy kozi ser, zamieniony w tym daniu w
puszystą piankę posypaną pudrem z kwiatów i drobniutkimi chrupkami. Jeśli
lubisz kozie sery, przepadniesz.
„Słodki koniec podróży”
Trio na początku i trio na końcu: trzy małe desery, które delikatnie osłodzą
całą kolację. Na start sorbet z jabłek i kiwi z delikatnie anyżową trybulą
ogrodową, później miękki kawałek pigwy ze śliwkową śmietanką i chrupiącymi
ziarenkami gryki, a wreszcie obłędna pralinka (wypełniona musem czekoladowym i
karmelizowanymi pekanami) w sosie z kawy i czekolady. A że nieodzownym
elementem portugalskiego deseru jest słodkie wino, deser popijecie kieliszkiem
kosmicznie pysznego, złotego jak miód Moscatela z rocznika 2005. To wino może
i będzie śnić Wam się po nocach.
Więcej na temat kolacji degustacyjna Traveller’s Menu w restauracji Le
Monument Wam nie powiem, bo to rzecz, którą trzeba przeżyć i na którą – jeśli
jesteście foodiesami – warto się szarpnąć. Bez dwóch zdań mogę powiedzieć, że
to będzie jeden z highlightów Waszego wyjazdu. Rezerwację (konieczną!)
zrobicie bezpośrednio
TU.
A jeśli chcecie dopieścić się jeszcze bardziej, rozważcie nocleg w hotelu
Maison Albar Hotels - Le Monumental Palace – to 5-gwiazdkowa perełka i jeden z
najbardziej unikalnych i luksusowych hoteli w Porto, w którym poczujecie się
naprawdę wyjątkowo. Miałem na tyle farta, że zaprosili mnie do siebie na jedną
noc, więc nie jestem gołosłowny. To po prostu wybitny hotel.
TU
podlinkuję ich www.