2016/01/30

Yangshuo, czyli jedno z najpiękniejszych miejsc na Ziemi

Jest w Chinach takie miejsce, gdzie spośród mandarynkowych gajów i pól ryżowych strzelają w niebo strome, nierówne krasowe stożki. Gdzie krępe drzewa uginają się pod ciężarem dojrzałych owoców pomelo, a wokół nich wije się leniwie zielona rzeka. Przepiękne miejsce z niekoniecznie pięknych chińskich landszaftów. To magiczne Yangshuo w prowincji Guangxi. 



Swoją sławę Yangshuo - jak i cała prowincja - zawdzięcza iście kosmicznemu krajobrazowi. Potężne krasowe formacje jak gdyby znikąd wyrastają z płaskich, wiejskich terenów. Między nimi porozrzucane są owocowe gaje, pola ryżowe i pastwiska, a po wijącej się powoli rzece Yi pływają niewielkie bambusowe tratwy, na których ramię w ramię z kormoranami pracują rybacy. To urocze, że Chińczycy wciąż używają tych ptaków do połowu ryb. Gdy zachodzi słońce, okolica  robi się złoto-różowa, a wapienne wzgórza wyglądają jak grzbiet leżącego smoka. To chińska utopia, w której czas płynie naprawdę powoli .  




Do miasteczka docieram autobusem ekspresowym z Guilin. Pokonanie 65 kilometrów zajmuje mi ponad 2 godziny, bo prowincjonalne drogi są średniej jakości (zwłaszcza w jesienną mżawkę). To najpopularniejszy sposób dojazdu do Yangshuo (droższą alternatywą jest rejs statkiem wycieczkowym), a dla mieszkańców w zasadzie jedyny - autobus pełny jest więc lokalnego kolorytu, który z radością obserwuję. Gdy przebijam się przez tłum naganiaczy na dworcu autobusowym, od centrum Yangshuo dzieli mnie już tylko kilka minut jazdy lokalnym busikiem. Tym razem okazuje się on niewielkim pick-upem z zamontowanymi ławkami - podryguję więc sobie wesoło na wybojach, obserwowany, jak zwykle, przez ciekawskie chińskie oczy. Po krótkim spacerze skrajem starej części miasta docieram do hostelu, w którym wita mnie uśmiechnięta, wesoła Lisa (Li? Liu? imiona, które wybierają sobie Chińczycy, brzmią zwykle podobnie do oryginału). Ruda grzywka przysłania jej oczy, a z policzków mrugają głębokie dołeczki. Wychodzę zachęcony przez nią na wielki taras, z którego rozciąga się widok na dachy i pofałdowane wzgórza, ginące na horyzoncie. Wręcz mistycznie tu pięknie…  



Yangshuo zajmuje dziś ważne miejsce pośród głównych destynacji turystycznych Chin - za równo w samym kraju, jak i za granicą. Jego sława sięga lat 80’ ubiegłego wieku, kiedy to Lonely Planet  po raz pierwszy je opisało i pokazało światu. Globtroterzy uczynili z Yangshuo leniwą podróżniczą oazę, aby kilkanaście lat później na nowo odkryli ją i docenili sami Chińczycy. Miasteczko pełne jest dziś turystów - chińskich właśnie. Zorganizowane wycieczki pod banderą smoka, uzbrojone w mikrofony i głośniczki, przelatują przez główną West Street w drodze na statek, który przewiezie je po okolicy. Zrobią na nim kilka zdjęć, kupią parę kiczowatych suwenirów i pobiegną dalej. Chiński sposób zwiedzania. I choć ciężko tego tłumku nie zauważyć, Yangshuo skutecznie się broni i nie straciło całkiem swojego poczciwego charakteru. Leży nadal leniwie w zakolu rzeki Li (jak się przyjęło spolszczać jej nazwę), otoczone stromymi wzgórzami, z których spoglądają w dół powykręcane drzewa. Prawdę mówiąc zupełnie się nie dziwię, że to krajobraz z dziesiątek chińskich obrazów (a nawet z 20-juanowego banknotu!).


Następne dni spędzam na leniwym poznawaniu okolicy. Centrum Yangshuo wyznacza West Street, nazywana czasem żartobliwie Westerner Street - większość z mieszczących się przy niej barów i restauracji prowadzą laowaie, którzy przyjechali tu lata temu i wciąż nie zebrali się do wyjazdu. Ulica (a w zasadzie deptak) przecina się z kilkoma innymi alejkami, tworząc ciasno zabudowaną i  całkiem kameralną dzielnicę. Jest tu niezwykle przyjemnie zwłaszcza wcześnie rano, zanim na horyzoncie pojawią się krzykliwi przewodnicy i człapiące za nimi grupy wycieczkowe. Na swoim zachodnim krańcu West Street „wpada” do rzeki, a w zasadzie kończy się murowanym nadbrzeżem, gdzie przybijają statki wycieczkowe i rozciąga się piękna panorama okolicy.






To wszystko to jednak dopiero początek - prawdziwe atrakcje Yangshuo oferuje tuż za swoim progiem. Wskakuję więc na rower, by za rogatkami miasta dosłownie jak śliwka w kompot wpaść w bajkowo-sielski i cokolwiek nierealny krajobraz. Najlepsze co można tu zrobić to…zgubić się i  niespiesznie krążyć po drogach wijących się u stóp powykręcanych szczytów. Podglądać tętniące tu życie, rolników w bambusowych kapeluszach uwijających się na polach ryżowych, pasące się zwierzęta i gęsto obsypane owocami sady. Wybrać się w niedługi rejs bambusową tratwą i polenić się trochę nad brzegiem rzeki, obserwując jej nurt i rybaków. A gdy zgłodniejemy, zajrzeć do jednej z przydrożnych restauracyjek po słynny w prowincji ryżowy makaron. Chińskie wakacje na wsi!








Gdy rower, a w zasadzie jego siodełko daje mi się we znaki, przesiadam się do lokalnego autobusu i zapuszczam się głębiej wzdłuż rzeki. Niespełna godzinna podróż dzieli Yanghsuo od niewielkiego Xingping, które za równowartość 10 złotych wkupiło się w łaski (głównie) chińskich turystów. To tu bowiem znajduje się pejzaż, który nadrukowany na 20-juanowym chińskim banknocie krąży w niezliczonych egzemplarzach po Państwie Środka. Niedaleko miasteczka zaaranżowano nawet specjalny punkt widokowy, z którego można zobaczyć słynny obrazek - zdjęcie z banknotem w powietrzu obowiązkowe! W Xingping jest również bardzo czarujące, malutkie stare miasto - idealne na spacer, niewielki targ, na którym można kupić trochę lokalnych owoców i pysznych chińskich mandarynek oraz kilka restauracji, serwujących na obiad ryżowy makaron. To wszystko sprawia, że miasteczko jest świetnym miejscem na krótki wypad z Yangshuo. A jeśli macie ochotę, można tu też przypłynąć statkiem.






Niezależnie jaki sposób na zwiedzanie Yangshuo wybierzecie - pieszą wędrówkę, rowerową wycieczkę, wspinaczkę czy rejs statkiem - zachwyci was ono swoim niebywałym krajobrazem, leniwym nastrojem i otwartością przyjaznych mieszkańców. Niesamowita przyroda oczaruje Was raz na zawsze (a poprzeczkę podniesie bardzo wysoko). Jeśli wybierzecie się do Chin, koniecznie włączcie Guangxi do swojego planu - naprawdę warto! 

JAK JECHAĆ: Yangshuo leży 65 km na południe od stolicy prowincji - miasta Guilin. Podróż autobusem trwa zwykle 1.5-2 godziny (choć może być dłuższa w zależności od warunków na drodze) i kosztuje ok. 14 zł. Bilety kupujemy w kasie na dworcu autobusowym, uwaga na naciągaczy i „pośredników” przed budynkiem dworca. Rejs statkiem wycieczkowym trwa 4-5 godzin i kosztuje ok 250-450 zł (w zależności od standardu statku). Uwaga na dużo tańsze rejsy - możecie wylądować na statku w bardzo złym stanie albo na tzw. shopping tour, gdzie więcej czasu spędzicie w sklepach i będąc naciąganym przez handlarzy, niż na samym rejsie. Guilin jest dobrze skomunikowane z resztą kraju: jest tu lotnisko oraz dworce kolejowe (szybkiej i tradycyjnej kolei). 

GDZIE SPAĆ: W miasteczku jest mnóstwo hoteli i hosteli o różnym standardzie. Polecam Yangshuo Travelling With Hostel - niedrogi, ze wspaniałą obsługą i w świetnej lokalizacji. Poza dormitoriami oferują też pokoje prywatne (o bardzo dobrym standardzie). 

CO ROBIĆ: Podziwiać okolicę! Jeździć na rowerze, wspinać się na okoliczne szczyty, spacerować po mieście i wybrać się do pobliskiego Xinping. Wasz hotel/hostel udzieli Wam aktualnych informacji i pomoże zorganizować czas - moja rowerowa wycieczka z lokalnym przewodnikiem była bezpłatna! 

WARTO WIEDZIEĆ: Prowincja Guangxi leży w strefie klimatu subtropikalnego, więc lato jest długie i gorące, ale zima może być chłodna - warto wziąć to pod uwagę, planując wyjazd. Koniec listopada był przyjemny, jednak czasem deszczowy i dość chłodny - bez kurtki i rękawiczek byłoby ciężko. 



więcej o mnie