2016/08/24

Pływające wyspy z jeziora Titicaca

Na największym jeziorze wysokogórskim na Ziemi pływają wyspy, a na nich ludzie. Uciekli kiedyś z lądu i już na niego nie wrócili. Jezioro Titicaca mijałem w drodze do Boliwii i nie mogłem nie zobaczyć, jak to wszystko wygląda. 

Peruwiańskie Puno to jeden z głównych i najbardziej popularnych punktów wypadowych na Titicacę. Nie planowałem się w nim zatrzymywać - nie słyszałem na jego temat za wiele ciekawego - ale autobus Bolivia Hop, którym jechałem do La Paz, robił w nim 3-godzinny postój, który mogłem wykorzystać między innymi na niedługą wycieczkę na pływające wyspy. Krótkie wprowadzenie do tematu, innymi słowy. 




Niewielka łódź motorowa odbiła od nadbrzeża w Puno chwilę po tym, jak nad miastem wzeszło słońce. Wyblakły, jałowy pomarańcz okolicy stał się odrobinę bardziej soczysty, a na niskich, ciasno wypełniających wzgórza budynkach z brunatnych pustaków pojawiły się cienie. Wyjątkowo monotonny krajobraz ożywiało samo jezioro, które błyszczało się w ostrym słońcu. Płynęliśmy niecałe 20 minut, gdy wokół nas pojawiły się lewitujące na spokojnej wodzie łachy trzciny - wyspy, a w zasadzie wielowarstwowe konstrukcje z suchej  trzciny, które nieustannie trzeba uzupełniać o nową trawę w skutek namakania i tonięcia tej z najbardziej spodnich warstw. Syzyfowa praca, która dodatkowo sprawia, że na malutkiej „wyspie” czuję się jak na stosie poduszek - jest miękka i sprężynuje, a stopy zapadają mi się w niej powoli po kostki. 







Presidenta wyspy (bo każda ma swoją szefową) pokazuje nam na przykładzie niewielkiej makiety, jak „działa” wyspa, jak się ją kotwiczy do dna (bo w rzeczywistości wyspy nie pływają, a unoszą się na wodzie w jednym miejscu), jak buduje się na niej domy, stragany z pamiątkami i wreszcie jak sama - jako jedyna - wdrapuje się na wieżę wartowniczą. Nie bardzo wiem, jaką koślawa konstrukcja pełni funkcję, ale ewidentnie jest ważnym elementem słomianej osady. Zaglądamy jeszcze do ciasnych domów, oglądamy przeznaczone na sprzedaż dla turystów drobiazgi (z których, mimo wielkich chęci, zupełnie nic nie wpada mi w oko, choć presidenta usilnie namawia mnie na dywan) i zbieramy się w drogę powrotną. Słońce robi swoje i temperatura wzrasta o kilka dobrych stopni, więc do Puno wracam siedząc na dachu łodzi, mijając kępy siwej trzciny i krążące wokół nas rybitwy. W ciepłym autobusie rozsiadam się wygodnie i zadowolony, że zobaczyłem o co chodzi z tymi całymi pływającymi wyspami jadę w kierunku boliwijskiej granicy. 






INFORMACJE PRAKTYCZNE

Do Puno dojechałem autobusem Bolivia Hop - mogłem zostać w mieście dowolnie długo i złapać autobus innego dnia albo wykorzystać 3-godzinny postój na krótką wycieczkę dającą przedsmak jeziora (10 USD) i ruszyć dalej w kierunku La Paz. Bolivia Hop (i siostrzana Peru Hop) to z resztą bardzo fajny wynalazek - na ich www możecie zobaczyć, jakie połączenia oferują, gdzie możecie z autobusu wyskoczyć i co dodatkowego w takim miejscu zrobić. 






więcej o mnie