2016/05/05

Gdzie jeść w Phnom Penh - smacznie i w dobrej wierze

Podróżuję smakując. Gdy odwiedzam nowe miejsca, w pierwszej kolejności idę coś zjeść. A jeśli przy okazji mogę zrobić coś dobrego - tak jak w restauracji Romdeng w stolicy Kambodży - jestem podwójnie szczęśliwy.


Kambodży ma smutną i przybijającą historię - być może najbardziej spośród krajów w regionie. Wciąż nie do końca podźwignęła się ona na nogi, a w wymęczonym społeczeństwie wiele młodych osób ma nierówne szanse i zaczyna życie z bardzo trudnej (lub wręcz przegranej) pozycji. Jedną z organizacji pomagających młodym Khemrom jest Tree Alliance - zrzeszenie restauracji szkoleniowych, do których należy Romdeng. Dzień po dniu pomaga się w nich młodym ludziom z wykluczonych środowisk wrócić do normalnego życia i zdobywać nowe umiejętności, które zwiększą ich szanse na znalezienie swojego miejsca w zmieniających się kraju. Romdeng - tak jak jego siostrzane restauracje z innych miast Kambodży oraz Laosu i Etiopii - to restauracja szkoleniowa. Młodzi ludzie, którzy gotują i serwują jedzenie, nie pracują tu - oni uczą się: gotowania, obsługi klienta, języka angielskiego, a przede wszystkim funkcjonowania w grupie i  współpracy. Romdeng pozwala wykluczonej młodzieży stanąć na nogi i daje im szansę na normalne życie - a bardzo często to jedyna pomoc, jaką otrzymują.




Romdeng słynie też z pysznej kambodżańskiej kuchni - postanawiam więc spędzić w nim wieczór. Dodatkowo zachęca mnie krążąca opinia, że znajduje się tu jeden z bardziej nastrojowych ogrodów w mieście (o co wcale w stolicy nie łatwo), a sama restauracja zajmuje bardzo elegancki, postkolonialny budynek. Rezerwację mam na godzinę 18:00 (w nadziei, że zdążę przed wieczornym zamieszaniem), więc chwilę po zachodzie słońca idę typową dla Phnom Penh duszną, zaśmieconą, dość odstręczająca uliczką. Zerkam na mapę - jestem już blisko, więc rozglądam się uważniej po nieatrakcyjnych, zapylonych fasadach. Z radością zauważam wysoki biały mur, zza którego wychylają się gęste korony drzew i migoczące na nich lampki. Przechodzę przez drewnianą, ciężko kutą furtkę i rozumiem, co przewodniki miały na myśli - jeden krok przenosi mnie do innego świata, zaczarowanego ogrodu Phnom Penh. Pomiędzy krępymi krzewami, gęsto obsypanymi kolorowymi kwiatami i zadbanymi drzewami porozstawiano niewielkie stoliki z ciemnego drewna. Cicha muzyka i migoczące lekko światełka dodają ogrodowi aury tajemniczości, a ukryte w zaroślach wiatraki wprawiają ciepłe, wieczorne powietrze w ruch, przez co jest tu przyjemnie chłodno. W spokojnej tafli basenu odbiją się światła i zielone okiennice eleganckiej willi,  w której mieści się Romdeng - sama w sobie jest ona atrakcją!





Menu, które dostaję od sympatycznego kelnera - jednego z wychowanków Romdenga - jest dość obszerne, ale bez też przesady. Jest bardzo czytelnie podzielone na sekcje i oznakowane zabawnymi ikonkami: połówka talerza oznacza, że można zamówić pół porcji (i warto z tej opcji skorzystać, bo oznaczone w ten sposób dania są naprawdę spore), listek - danie, z którego słynie Romdeng, a twarz chłopca - ulubioną potrawę uczniów restauracji. Nie przesadzam ze swoją kolacją i zamawiam kambodżański klasyk: amok z rybą oraz przystawkę, o której dużo słyszałem i którą obiecałem sobie spróbować, co by się nie działo - smażone tarantule! Kambodża z nich słynie: pomiędzy Phnom Penh a Siem Reap jest nawet miasteczko zwane Spiderville, w którym mieszkają zbieracze pająków - może je tu kupić w różnej formie i postaci, przez co miejscowość stała się niemałą atrakcją turystyczną.  



Z amokiem historia też jest dość zabawna - to kremowe i aromatyczne danie na bazie mleczka kokosowego poleca spróbować każdy przewodnik po Kambodży. To jak nasze pierogi (choć jeśli mam być szczery, nigdy nie czytałem przewodnika po Polsce…). Gdy byłem tu pierwszy raz, zrobiłem do niego kilka podejść, każde zakończone fiaskiem - niby to dobre, ale miałem nieodparte wrażenie, że to po prostu inna wersja tajskiego curry. Podczas tej wizyty w Kambodży spróbowałem jeszcze raz, na wybrzeżu: znowu pudło. Dlatego uznałem, że dam mu ostatnią szansę w dobrej restauracji - i tym razem był to strzał w dziesiątkę. Amok w Romdengu podaje się w wersji gotowanej na parze w liściu bananowca (alternatywna wersja to zupa z dużą ilością mleka kokosowego): dzięki temu sos jest bardzo gęsty i aromatyczny, wręcz oblepia kawałki ryby (tradycyjnie w Kambodży: słodkowodnej). Czuć w nim wyraźnie aromat liści limonki kafir i przyjemną ostrość chilli, a ryba wręcz rozpływa się w ustach. To naprawdę smaczne danie. 




A tarantule? Cóż, więcej tu ekscytacji niż jedzenia, ale nie są złe - mocno wysmażone mają smak suszonej wołowiny, który dodatkowo podkreśla lekki sos z limonki i chilli. Poza odwłokiem - który w smaku i konsystencji przypomina…kaszankę? - są chrupiące i lekko ciągnące. Wygląda więc na to, że swoją popularność zawdzięczają głównie fotogeniczności. 


W restauracji znajduje się też sklepik z rękodziełem - dochód z jego sprzedaży przeznaczany jest na pomoc młodzieży. 
Gdy kończę kolację, w restauracji panuje już duże zamieszanie i każdy stolik jest zajęty - kilka osób zostaje nawet odesłanych z kwitkiem. Wcale mnie to nie dziwi, bo Romdeng to bardzo przyjemne miejsce, gdzie można świetnie zjeść - robiąc przy tym coś dobrego. Można tu spróbować kambodżańskich klasyków, ale też dań podkręconych, w nowoczesnym i niebanalnym wydaniu. Można zrozumieć, jaka jest naprawdę kuchnia Kambodży, często niedoceniania - udaje mi się nawet przed wyjściem porozmawiać o tym chwilę z szefem kuchni Hak Sokhoeun: - Wiele osób uważa, że kuchnia kambodżańska to po prostu mieszanka kuchni tajskiej i wietnamskiej - nic bardziej mylnego. Oczywiście, dzielimy wiele smaków i w naszych daniach można znaleźć pewne podobieństwa. Ale to, co jest u nas wyjątkowe, to prahok, czyli pasta ze sfermentowanej ryby. Jej wyrazistość sprawia, że nasze dania są bardzo charakterystyczne i pełne aromatu - tłumaczy mi i nie mogę się z nim nie zgodzić. Ostry i słony rybny smak jest inny niż ten pochodzący z sosu rybnego czy pasty krewetkowej. I choć użycie liści limonki kafir, trawy cytrynowej, tamaryndowca i soku z limonki upodabnia kambodżańskie dania do tajskich, wietnamskich czy laotańskich, to prahok nadaje im pewnej niepowtarzalności. Długo polowałem na amok, który pozostawi w mojej głowie wyraźne smakowe wspomnienie, ale było warto - Romdeng stanął na wysokości zadania!

INFORMACJE PRAKTYCZNE
JAK JECHAĆ: Aby dostać się do Kambodży z Polski, trzeba trochę pokombinować. Najprościej dolecieć liniami europejskimi do największych portów (Hongkong, Singapur, Bangkok, itp.) i dalej tanimi liniami lotniczymi. Między Phnom Penh, wybrzeżem Kambodży (zobaczcie post o wyspie Koh Rong), a Siem Reap kursuje bardzo dużo autobusów. Autobusem można też dotrzeć z Tajlandii i Wietnamu, ale to opcja bardziej czasochłonna.
RESTAURACJA: Informacje, menu i rezerwacje w świetnym Romdengu na WWW.


więcej o mnie