2015/12/20

Pingyao, czyli Chiny, których już nie ma


Zanim wylądowałem w Pekinie, a w zasadzie zanim przeczytałem Zakazane wrota Terzaniego, myślałem o Chinach zupełnie inaczej. Okazało się jednak, że Chiny z mojej wyobraźni nie istnieją. Z kilkoma wyjątkami. Jednym z nich jest Pingyao - miasto, w którym czas się zatrzymał.


Błyszczący bullet train zostawia mnie w dość osobliwym miejscu - w szczerym polu. Szybkie koleje chińskie to relatywnie nowy wynalazek, więc ich linie i stacje wybudowane są z reguły z dala od miast. Ktoś zaplanował to z głową, zostawiając wielkie połacie ziemi na rozrastające się błyskawicznie, milionowe miasta. Niewielkim autobusem jadę w stronę centrum - szeroka, elegancka aleja obramowana jest niskim żywopłotem i kwietnikami, a ze zdobionych złotymi ornamentami latarni zwisają ukwiecone donice. Za tym wszystkim ciągnie się po horyzont wypłowiała łąka bez oznak życia. Jeszcze raz zaglądam do przewodnika: „jedno z najlepiej zachowanych, starożytnych miast”. Chiny uczą cierpliwości, co już wiem, więc staram się nie osądzać Pingyao - zamiast tego zamyślam się nad surrealistycznym widokiem 6-jezdniowej alei znikąd donikąd. 




Po niespełna dwudziestu minutach karkołomnej jazdy (start-stop-start-stop; w Chinach trzeba trzymać się autobusowego drążka niczym olimpijczyk tyczki - pojęcie płynnego hamowania i ruszania tu nie istnieje) docieram do kolejnego, nieciekawego miasta: szarego, zabłoconego, w którym pełno lichych wieżowców z kratami w oknach. Jesień to niekoniecznie najlepsza pora na środkowo-północne prowincje. Jak wybawienie pojawia się więc na horyzoncie wysoki, równy niczym odrysowany od linijki mur, z którego spoglądają w dół wartownicze wieże. Z żołądkiem pod gardłem wysiadam z autobusu, przechodzę przez jedną z czterech bram, prowadzących do starej części miasta i… cofam się w czasie.


Po obu stronach dość szerokiej, brukowanej ulicy stoją rzędy niskich kamieniczek, których spiczaste dachy - pokryte popielatą dachówką, zdobioną w chińskie wzory - strzelają w szarawe niebo. Pod każdym z nich wisi rząd czerwonych lampionów, które w nocy oświetlą Pingyao bajkowym światłem. Rzadki dym o węglowej woni miesza się z ciężką mgłą i niemal nieruchomo wisi nad miastem, dodając mu mistycznego charakteru. Zapuszczam się głębiej między stare budynki: w wąskich uliczkach tętni życie. Przy niskich stolikach starsi panowie grają w karty albo Xiangqi, czyli chińskie szachy, a wokół parujących garkuchni uwijają się krępe staruszki. Jest cicho i spokojnie, czasem tylko słychać szczekanie psa albo nawoływanie obwoźnego sprzedawcy mei - brykietowych pustaków, podstawowego źródła ciepła w wielu chińskich miasteczkach. Wzdłuż dwóch głównych ulic, które krzyżują się w samym sercu starego miasta, ciągną się małe sklepiki z pamiątkami, lokalnymi słodyczami (królują tu spektakularnie produkowane imbirowe cukierki) i niewielkie restauracje. W bocznych alejkach i zaułkach mieszkańcy sprzedają drobne przekąski i smakołyki. Trafiam akurat na Święto Środka Jesieni - jedno z najważniejszych świąt w tradycyjnym kalendarzu chińskim - więc dominują tu teraz ciepłe, chrupiące ciasteczka księżycowe (odrobinę inne od typowych, które są grube, miękkie i mają bogate nadzienie - na przykład z lotusa i gęsiego jaja). Kupuję kilka sztuk, które stara Chinka w kilka chwil wypieka na gorącej, suchej blasze, i siadam pod przepiękną wieżą miejską popatrzeć na ludzi. Choć wszędzie kręcą się chińskie grupy wycieczkowe, ani trochę nie odbiera to magii temu miejscu. 





Pingyao w prowincji Shanxi to żywcem wyrwany z mojej głowy obraz Chin - starych, cesarskich, przesączonych dalekowschodnią kulturą i atmosferą orientu. To też świetne miejsce, żeby lepiej poznać i zrozumieć ich historię. Zbudowane w XIV wieku, jest jednym z najlepiej zachowanych starożytnych kompleksów miejskich w kraju: to w zasadzie stop klatka przedstawiająca kulturowy, socjologiczny i ekonomiczny obraz Chin z okresu dynastii Qing i Ming. Wysokie mury otaczają ponad 4000 starożytnych budynków, w których dominują hutongi, czyli tradycyjne chińskie zespoły połączonych ze sobą budynków, współdzielących niewielkie dziedzińce. To tu powstały też pierwsze chińskie banki i instytucja pożyczki - w XIX i na początku XX wieku Pingyao było bardzo ważnym ośrodkiem handlowym i centrum finansowym cesarstwa. Dziś w ponad 20 budynkach dawnych banków i sklepów oraz starożytnych świątyniach (na czele w z wielkim kompleksem Świątyni Konfucjusza) znajdują się ekspozycje, przedstawiające życie w starożytnym Pingyao. To wszystko sprawia, że Pingyao dosłownie przenosi mnie w czasie - i spełnia wszelkie oczekiwania, jakie miałem wobec Chin.





Choć pogoda okrutnie sobie ze mną pogrywa (paskudna wilgotność i temperatura w okolicy zera), spędzam w Pingyao 4 przyjemne, leniwe dni. Plącze się niespiesznie jego uliczkami, odwiedzam prowizoryczne garkuchnie i próbuję nowych smaków (ciasteczka księżycowe i gofry-orzechy włoskie biją resztę na głowę). Od starej Chinki kupuję trochę zielonej herbaty, którą parzę i sączę popołudniami. Zaglądam w małe zaułki, do starych świątyń i na ciche dziedzińce, gdzie suszy się pranie. Znajduję przyjemną kawiarnię, do której wpadam codziennie na mocną, czarną kawę. Poznaję też sympatyczną parę Francuzów, którzy - tak jak ja - są w podróży dookoła świata i razem z którymi mogę się pośmiać z chińskich paradoksów. I choć czasem muszę wywalczyć łokciami swoją drogę (to jedyny sposób przetrwania wśród powolnych, chińskich turystów z rozdziawionymi gębami), to wystarczy, że schodzę z utartego szlaku i niemal w samotności chłonę wtedy wciąż obecną tu atmosferę starożytnych Chin. 






Gdy w dżdżysty poranek opuszczam Pingyao, nie mam wątpliwości: to była jedna z lepszych decyzji mojego wyjazdu! Jak przekonam się po następnych pięciu tygodniach, udało mi się poznać Chiny, które już prawie nie istnieją. Jeśli więc wybieracie się do Państwa Środka - kraju smoka, herbaty i jedwabiu - polecam Wam odwiedzić Pingyao. To naprawdę jedno z niewielu tak nietkniętych miejsc, gdzie można poczuć starożytne Chiny. Bon voyage! 



JAK I KIEDY JECHAĆ: Pingyao leży około 715 km od Pekinu - najwygodniej pokonać ten dystans szybką koleją CRH (ok. 4 h, bilet w jedną stronę w drugiej klasie 180-220 CNY, zakup kartą kredytową na stronie www.ctrip.com [z prowizją 20 CNY] lub za gotówkę z kasie biletowej na dworcu kolejowym). Ze stacji kolejowej autobusem miejskim (1 CNY, na dworzec dojeżdża tylko jeden numer) albo taksówką. Po starym mieście bez problemów można poruszać się pieszo. Jesień i zimna są dość nieprzyjemne: zimne i wilgotne. 

GDZIE SPAĆ: W starej części miasta jest wiele hosteli i hoteli. Polecam A Piece Of Red Cloth International Youth Hostel (rezerwacje na booking.com oraz hostelworld.com) - dormitoria są bardzo czyste i przytulne, mają też pokoje prywatne (z łazienką). Hostel mieści się w pięknym, zadbanym hutongu z trzema nastrojowymi dziedzińcami. 


INFORMACJE PRAKTYCZNE: Sam wstęp do starej części miasta jest bezpłatny. Do najważniejszych, zabytkowych budynków i na mury miejskie: nie. Łączony bilet, ważny trzy dni, kosztuje 150 CNY (kilka kas mieści się przy głównych ulicach). Restauracje w sercu starego miasta są dość drogie: tańszą opcją jest food market przed zachodnią bramą. Podróż autobusem z dworca pod niemal same mury miejskie jest dość krótka i bardzo tania: o ile nie podróżujesz w grupie lub z bardzo ciężkim bagażem, nie ma potrzeby płacenia za taksówkę. Stacja kolejowa, która obsługuje pociągi lokalne i sypialne (około 12 h z Pekinu), znajduje się kilka minut spacerem od murów miejskich. 


więcej o mnie