2013/06/15

Hong Kong - gdzie Wschód spotyka Zachód

Od czasu mojej wycieczki na Filipiny minęło już trochę czasu - niemal trzy miesiące. To wiele i niewiele, biorąc pod uwagę, że pierwszy raz byłem w Azji w 2010 roku i już wtedy chciałem to opisać. Widać zbieram się jak sójka za morze... Z odsieczą przyszło zupełnie przypadkowe, czerwcowe przeziębienie, które dało mi czas do wspominania. A że za trochę wspomnienia zaczną mi się mieszać, to już najwyższy czas. Lecimy!
Widok z The Peak


Punktem wypadowym w stronę ponad 7 000 filipińskich wysp i wysepek był w naszym przypadku Hong Kong - postkolonialna, kapitalistyczna oaza w Państwie Środka. Nie mogę porównać go z Szanghajem czy Makau, w których jeszcze nie byłem, ale to miasto inne, niż azjatyckie metropolie, które znam - ma dwie twarze, między którymi nie ma płynnego przejścia. Jedna z nich jest głośna, chaotyczna, pachnąca smażonym makaronem, pełna szyldów i pstrokatych reklam, brzydkich wieżowców z małymi oknami i setkami klimatyzatorów. Chińska. Druga z kolei, choć też zabiegana i zatłoczona, jest w pewien sposób poukładana, porządniejsza, w kolorze ciemnego kamienia i szkła, pełna banków i luksusowych butików. Zachodnioeuropejska. Zupełnie jakby jedna część Hong Kongu - postkolonialna - wyewoluowała w stronę Mediolanu, Paryża czy Londynu, a druga - zasysała hordy Chińczyków szukających zarobku i lepszego życia.  


Dla turysty, spędzającego w mieście półtora dnia, Hong Kong jest dość funkcjonalny - łatwo poruszać się metrem, autobusami i promami, połączenie autobusowe z lotniskiem jest częste i relatywnie niedrogie, a stragany uliczne i sklepy 7-Eleven pozwalają zjeść bez wielkiego uszczerbku na budżecie. Bo generalnie jest tu drogo. Dotyczy to również - a może przed wszystkim - hoteli. My zatrzymaliśmy się w bardzo podstawowym i kompaktowym Motel Double Yield - za rozsądną cenę dostaliśmy 3-osobowy pokój w świetnym położeniu. Opowieści o prysznicu nad sedesem czy łóżku niemalże w łazience są prawdziwe, ale z doświadczeń znajomych wiem, że i w lepszych hotelach jest problem z metrażem - w Hong Kongu po prostu nie ma miejsca. In plus za to liczy się niemal wszechobecne darmowe wifi - na lotnisku, w autobusach, hotelach, na deptakach (sic!).

Panorama z Avenue of Stars





Zmęczeni całodziennym łażeniem po mieście i wciąż na jet lagu, Hong Kong opuściliśmy o nieludzkiej 01:35.

JAK I KIEDY JECHAĆ: Loty bezpośrednie dostępne są ze wszystkich dużych portów europejskich. Cena w promocji poniżej 2000 zł. Najprzyjemniejsze są wiosna i jesień. Trzeba pamiętać, że jest tu chłodniej niż na południu kontynentu, więc przylatując europejską zimą, warto mieć przejściowe ubrania (przynajmniej wiatrówkę).

GDZIE SPAĆ: Hotele są drogie. Warto polować na promocje i kupony rabatowe, np. na AirBnB. Liczne motele okazują się często najkorzystniejszym rozwiązaniem.

WARTO WIEDZIEĆ: Z lotniska do każdej części miasta dotrzemy publicznymi autobusami - to będzie najtańsze rozwiązanie. Podobnie autobusem dotrzemy na The Peak - będzie to opcja tańsza, niż zabytkowa kolejka.

CO ROBIĆ: Ciekawym przeżyciem będzie lunch w Lin Heung Tea House - przy dużych, wspólnych stolikach można spróbować wynalazków chińskiej kuchni. Samoobsługa z wózków krążących po sali, bez zbędnych słów i uśmiechów. Wygląda dziwnie znajomo ;)


więcej o mnie