2016/03/10

Jak smakuje Sajgon, czyli kurs gotowania w Ho Chi Minh

Gorące południe Wietnamu jest słodko-kwaśne, a w jego aromatycznych zupach pływają ryby i owoce morza. O tym jak smakuje przekonałem się na słonecznym tarasie sajgońskiej szkoły gotowania i było to przepyszne przedpołudnie. 

Zajęcia zaczynamy wcześnie rano na targu Bến Thành, nomen omen jednej z głównych atrakcji miasta. Choć większą jego część zajmują piętrzące się stanowiska z ubraniami, pamiątkami i rękodziełem (oblegane codziennie przez tłumy turystów), jego północną część zajmują sprzedawcy mięsa, ryb, warzyw i owoców. To tu spotykamy się z niezwykle sympatyczną Linh, która przez kolejną godzinę opowiada nam o wietnamskiej kuchni, jej podstawowych składnikach i pewnych zmianach, które przyniosła globalizacja. Z kokosowymi żelkami od zaprzyjaźnionej sprzedawczyni w garści mijamy kolorowe stoiska, wokół których panuje ogromny ruch i harmider - targi jak ten to główne źródło zaopatrzenia mieszkańców w żywność. To też świetne miejsce, by spotkać przyjaznych Wietnamczyków niezwiązanych z turystyczną machiną, która często odziera ich z naturalnej gościnności i bezinteresowności. 





Urocza Linh opowiada nam o krabie w...miękkim pancerzu.

Podstawowe składniki wietnamskiej kuchni: trawa cytrynowa, imbir, galangal i szalotki.
Oraz oczywiście czosnek, chilli i limonki!
Choć jest wcześnie, duchota daje się we znaki. Linh kończy nasz spacer na sporym stanowisku z rybami - wszystkie są lśniące i mają przejrzyste oczy, co świadczy o ich świeżości; za pewne przyjechały tu znad morza wcześnie rano - i wskakujemy do taksówki. Choć niedługi, spacer w przedpołudniowym słońcu Sajgonu byłby nie do zniesienia. Chwilę później docieramy do Vietnam Cookery Center, najstarszej szkoły gotowania w Wietnamie. Niemal 90-letni budynek w którym się mieści ma dość ciekawą historię - podczas wojny był siedzibą CIA. Jego wnętrza praktycznie się nie zmieniły, więc mijamy niewielką galerię sztuki w przejściu i na ostatnie piętro wjeżdżamy skrzypiąca ażurową windą i chwilę później podziwiamy piękną panoramę miasta z przyjemnego, ukwieconego tarasu. Dostajemy fartuchy i zaczynamy!







Zanim zabierzemy się za przystawkę - jakże by inaczej, świeże sajgonki! - szef kuchni Thien pokazuje nam jak przygotować ryż imbirowy i nastawia go do gotowania w wielkim aluminiowym parowarze. Będzie gotowy akurat, gdy będziemy go potrzebować. Na naszych stanowiskach czekają już cienkie arkusze papieru ryżowego i wszystkie składniki potrzebne do goi cuon, chyba najbardziej popularnego i lubianego (nie bez powodu) dania kuchni wietnamskiej. Krótkie szkolenie, pokazowe rolowanie szefa Thien i zaczynamy zabawę: choć moja pierwsza sajgonka jest pokracznie gruba i nierówna, kolejne są dużo zgrabniejsze. Pierwszy jest liść sałaty, kiełki, świeże zioła i trochę ryżowego makaronu. Zawijam jeden raz. Dalej idą dwa plasterki wieprzowej polędwicy i przepołowiona krewetka. Zawijam o pół obrotu, dorzucam pokrojony w paski omlet i kawałek szczypiorku, dłuższy od sajgonki, żeby zalotnie wystawał z jednej strony. Kończę rolowanie, a końcówkę mocno zaklejam. Gotowe! Gdy my niezdarnie rolujemy i rwiemy arkusze papieru ryżowego pakując do niego za dużo dobrego, szef Thien przygotowuje gęsty sos z sosu sojowego i pasty z fasoli mung. Oprószy go suszonym chili i orzeszkami ziemnymi i poda  jako dip do świeżych sajgonek. Sos jest bardzo gęsty, bogaty w smaku i słodki. Choć wolę lekki sos sweet chili (kiedyś podzielę się z Wami moim przepisem), ten też jest niezły i świetnie uwydatnia smak świeżych ziół w sajgonkach. Rewelacja - mógłbym już w zasadzie iść do domu :). 

Ryż imbirowy: podsmażony na oleju imbir mieszamy z ryżem, chwilę go prażymy, dolewamy wodę i gotujemy na parze.
Szybkie szkolenie z ziół, których będziemy dziś używać. Dominuje mięta i bazylia.
Szef Thien przygotowuje idealną, pokazową sajgonkę...
...a my smażymy omlety (z dodatkiem skrobi, żeby było łatwiej)...
... i zabieramy się do pracy!


Gdy dojadamy świeżą przekąskę, na naszych stanowiskach lądują kolejne składniki - tym razem przygotujemy połowę dania głównego, czyli rybę karmelizowaną w glinianym naczyniu (drugą połową będzie zupa, jedzona po wietnamsku, czyli jednocześnie z rybą i ryżem). W niewielkim, ciężkim glinianym naczyniu umieszczamy rybę i składniki marynaty - sos rybny, olej, sól, pieprz, cukier, szalotkę, szczypiorek i chili oraz ciemny, mocno palony syrop karmelowy (przygotowany chwilę wcześniej). Gdy mieszanka dobrze pokryje rybę i chwilę odczeka, wlewamy do naczynia szklankę wody i stawiamy na mocnym ogniu. Sos szybko zaczyna wrzeć i gęstnieć, ryba gotuje się w oka mgnieniu, a buchająca para ma po prostu obłędny zapach.  Dorzucamy garść posiekanego szczypiorku i voilà , gotowe! 

Gdy gęsty i aromatyczny sos wrze, zapach jest nieziemski - nie sposób nie zgłodnieć!

Nie tracąc czasu, zabieramy się za pyszną, sodko-kwaśną canh chua ca, czyli zupę z rybą, warzywami i…ananasem! Jej przygotowanie okazuje się jeszcze prostsze niż wcześniejszego dania. W glinianym naczyniu podsmażamy krótko zieloną cebulkę i szalotkę - gdy uwolnią swój aromat, dodajemy pomidora i ananasa, a chwilę później solidną szklankę bulionu i wszystko zagotowujemy. Dalej dzieje się magia, dzięki której zupa - czy nawet szerzej: wietnamska kuchnia - eksploduje smakami. Doprawiamy ją kwaśnym sosem tamaryndowym i sokiem z limonki, słonym sosem rybnym i solą oraz cukrem. W naczyniu ląduje ryba, a gdy się ugotuje, warzywa: okra, gąbczasta łodyga rośliny zwanej elephant ear (zdaje się, że może być to łodyga taro) i kiełki. Szybko mieszamy, odstawiamy i posypujemy garścią świeżych, aromatycznych ziół. Zapachu wydobywającego się z naszych 8 garnków nie sposób opisać!


Świeży, soczysty ananas w zupie działa cuda - wierzcie mi! 



Gdy kończymy posiłek przy dużym wspólnym stole, szef Thien pokazuje nam, jak przygotować deser - che chuoi xao dua, czyli gotowane banany w mleczku kokosowym z tapioką. Ugotowane wcześniej owoce (w skórce!) kroi w skośne plasterki, polewa gęstym jak budyń mleczkiem kokosowym i posypuje prażonym sezamem. Tyle! Niesłychanie prosty i raczej mało złożony w smaku deser (w przeciwieństwie do tajskich bananów gotowanych w kokosowej śmietance), ale wcale nam to nie przeszkadza: po tak obfitym w smaki i aromaty obiedzie delikatny deser jest wręcz idealny.     


I oczywiście pamiątkowy dyplom na koniec :).

JAK I KIEDY JECHAĆ: Bezpośrednie loty czarterowe z Warszawy do Ho Chi Minh (LOTem) ma w swojej ofercie Rainbow Tours - warto się zainteresować, bo czasem dostępne są bilety w świetnej cenie. Poza tym z przesiadką większością największych linii lotniczych, dobre ceny mają linie bliskowschodnie (Emirates, Etihad, Qatar). Południe Wietnamu jest tropikalne (z porą suchą i deszczową), najprzyjemniej więc od listopada do lutego/marca. 

WIZA: Jest wymagana - najwygodniejsza opcja to wyrobienie e-visy na oficjalnej stronie rządowej: wypełniacie wniosek, opłacacie 25 USD (stan na 02.2019) kartą i w ciągu trzech dni macie wizę na skrzynce email. Drukujecie i zabieracie za sobą na lotnisko. 

CO ROBIĆ: Jeść! Poznawać kuchnię południowego Wietnamu i nauczyć się kilku jej potraw. Vietnam Cookery Center oferuje dobrze przygotowane kursy gotowania obejmujące wizytę na najważniejszym w Sajgonie targu z żywnością (i nie tylko). Szkoła mieści się w ciekawym post-kolonialnym budynku, a z jej tarasu - przy filiżance wietnamskiej kawy - można poobserwować tętniące szalonym życiem miasto. Informacje o kursach, ceny i rezerwacje na stronie www (KLIK).

WARTO WIEDZIEĆ: Ho Chi Minh to wygodny punkt wypadowy do Kambodży - między stolicami krajów kursują komfortowe autobusy, więc Wietnam i Kambodżę można wygodnie połączyć w jeden wyjazd. 


więcej o mnie