2014/01/04

Port Barton i El Nido, Palawan, Filipiny

‘El Nido, El Nido, EL NIDO!’ dało się słyszeć już z hali przylotów lotniska w Puerto Princesa, zanim jeszcze mój plecak pojawił się na taśmie bagażowej. Świetnie – pomyślałem sobie – z transportem do Port Barton też nie powinno być problemu. Pudło. Zanim dobrze rozejrzeliśmy się w około, większa część osób z naszego samolotu (jedynego wtedy na płycie) siedziała już w ciasnych wnętrzach busów jadących do rzeczonego El Nido, względnie targowała się o cenę kursu. W terminalu kręciło się z nami kilkunastu niedobitków. Niedobrze. Przed budynkiem trzech, może czterech nagabywaczy odpalało papierosa, czekając na kolejny samolot – ‘Szukamy transportu do Port Barton’, zagaiłem. Ich spojrzenia były wystarczająco wymowne - ‘No Sir, El Nido’. Bardzo niedobrze. Była nas dwójka, więc wynajmowanie jakiegokolwiek środka transportu – no, może poza motorem – ekonomicznie byłoby nieracjonalne i zabójcze dla portfela. Poza tym czy w podróży nie czekamy na takie właśnie słodkie niespodzianki, wymagające od spieczonych szarych komórek odrobiny wytężonej pracy? 

Jedyna na wyspie plaża - przy Coconut Garden Island Resort


Po długim kwadransie krążenia w południowym słońcu wokół lotniska wpadliśmy na czterech Francuzów - łamaną angielszczyzną pytali jednego z kierowców o dojazd do Port Barton. Czyli jednak trochę farta? Szybko się dogadaliśmy i w szóstkę wpakowaliśmy do chłodnego busa. Rozsiadłem się na tylnym siedzeniu jeden-i-pół, otworzyłem „Zakazane wrota” Terzaniego, a towarzysze francuskie Lonely Planet. W takim błogostanie minęło mi 2/3 drogi – jak się później okazało, niespotykanej później jakości. Ostatnie kilkanaście kilometrów – którego pokonanie zajęło nam dobrą godzinę - prowadziło wąską, gruntową drogą na zboczu góry. Miejscami była ledwo przejezdna, poorana, wypłukana przez strumienie spływające do doliny. Bywało strasznie, choć na kierowcy to wszystko zdawało się nie robić najmniejszego wrażenia.
Po niemal trzech godzinach od opuszczenia lotniska wjechaliśmy do cichego, zakurzonego Port Barton, ciasno wciśniętego między góry a morze. Nie planowaliśmy zostać tu dłużej, a tylko poczekać na dalszy transfer. Znaleźliśmy przyjemną knajpę, wchłonęliśmy pancit z wołowiną, popiliśmy zimnym San Miguelem i wyglądaliśmy naszej bangka boat z oślepiająco białej plaży. 

Przy niepokojąco niespokojnym morzu rejs na wyspę Cancipa trwał niecałą godzinę. Wejście znów nie było wymarzone – zachmurzone niebo, wysokie fale, silny wiatr, plaża szerokości metra. Tylko uśmiechnięta ekipa z Coconut Garden Island Resort, czekająca na nas przy plaży, poprawiała trochę atmosferę. Coconut Garden, jedyny ośrodek na małej wyspie, jest bardzo uroczy, a sama wyspa i plaża naprawdę idylliczne – przekonałem się o tym następnego dnia rano, gdy w prażącym słońcu miejsce było nie do poznania. 

Coconut Garden Island Resort
Widok z werandy
Popołudniowa lektura
 Wszystko jest bardzo zadbane (właściciel jest Szwajcarem), jest bardzo cicho i spokojnie, jedzenie w restauracji smaczne, choć trochę drogie – co jest zrozumiałe przy tak ograniczonej infrastrukturze, obsługa bardzo przyjazna. Rozbawiło mnie też to, że to pierwszy w moim życiu hotel, który zarezerwowałem przez SMSa i w ten sam sposób targowałem się o cenę noclegu – na wyspie nie ma dostępu do Internetu. To był prawdziwy reset. Tak prawdziwy, że po 3 dniach, przeczytaniu dwóch książek i zjedzeniu wszystkiego barachła, które przywieźliśmy ze sobą, podjęliśmy pierwszą prawdziwie spontaniczną decyzję: jedziemy do El Nido, w ciemno. 

Jeepney - amerykański spadek
Wróciliśmy więc do Port Barton, skąd złapaliśmy jeepneya do odrobinę większego, ale równie zakurzonego Roxas, a stamtąd busa do El Nido. Zajęło nam to w sumie koło 5 godzin, bo spora część drogi do El Nido – nomen omen głównej drogi wyspy – jest w kiepskim stanie i wiecznej budowie. Wjazd do miasteczka zupełnie nie robi wrażenia, choć może to kwestia nastawienia – przypomina mi to lądowanie w Kota Kinabalu na Borneo, gdzie naiwnie wypatrywałem białych plaż i soczyście zielonych palm kokosowych. Terminal autobusowy jest na obrzeżach El Nido, więc warto jak najszybciej wskoczyć w trycykla i poprosić na plażę. Literalnie. A tu zaczęła się prawdziwa zabawa – z ciężkimi plecakami i w dosłownym pocie czoła ruszyliśmy wzdłuż brzegu w stronę cichej i wąskiej Caalan Beach. 

Caalan Beach
Wolne miejsca znaleźliśmy w piątym z kolei ośrodku – rewelacyjnym, głównie ze względu na właścicielkę, Taiyo Resort. Naoko jest niesamowita – zabawna, opiekuńcza, pomocna przy każdej prośbie czy potrzebie. To miejsce będę polecał każdemu. 10/10. Samego El Nido, ciasnego, trochę mrocznego i przybrudzonego, wciśniętego w małą zatoczkę nie nazwałbym rajskim, jednak panuje w nim specyficzny, hedonistyczny klimat, który może się podobać. 

El Nido wciśnięte między morze i góry
Uliczka El Nido
Urzekający jest za to niedaleki archipelag Bacuit – świetne divespoty, piękne plaże i najpiękniejsza woda, w jakiej przyszło mi pływać. Naprawdę przepięknie. 

Island hopping wokół archipelagu Bacuit
Jedna z lagun w archipelagu Bacuit
Powrót do Puerto zajął nam około pięciu godzin. Samolot Cebu Pacific do Manili spóźniał się, więc mieliśmy chwilę, żeby poplątać się po okolicy, po raz ostatni zjeść pancit i wypić  mocnego Red Horse’a (piwnego brata San Miguel’a). Było trochę żal. Jak na razie Palawan staje się moim azjatyckim #1.       

JAK I KIEDY JECHAĆ: Do Puerto Princessa dolecimy z Manili lub Cebu. Lot jest krótki i zwykle niedrogi. Najprzyjemniej w drugiej połowie lutego i w marcu.

CO ROBIĆ: Nurkować i wybrać się na island hopping w archipelagu Bacuit. A jeśli szukacie prawdziwego raju z dala od cywilizacji - wybrać się do Port Barton i stamtąd małą łódką na wyspę Cancipa. Skrajny relaks gwarantowany. Noclegi w jedynym na wyspie Coconut Garden Island Resort rezerwujemy przez SMS (choć na stronie pojawił się już także adres e-mail).

WARTO WIEDZIEĆ: Drogi na Palawanie, podobnie jak w większości kraju, są słabej jakości. Na pokonanie trochę ponad 200 km z PP do El Nido musicie liczyć dobre 4 godziny. Droga do Port Barton jest jeszcze gorsza (ale bardzo widowiskowa :)).

       
        
więcej o mnie